DOM PEDRO II NA COLÔNIA SANTA CÂNDIDA – Texto Original em Polônes

DOM PEDRO II na Kandydzie i w Abranches

 

Stary Woś, zmarły przed laty, był najstarszym kolonistą na Kandydzie. Ile razy wspominał o przeszłości kolonii, tyle razy mawiał: Nigdy piękniejszego dnia nie zobaczę w mym źyciu ani w źyciu naszej kolonii, jak dzień 23 maja 1880 roku. W tym dni odwiedził nas ojciec narodu i narodow, cesarz Brazylii, D. Pedro II wraz z dostojną malżonką.

kalendarz-capa-primeira-pagina

Wielu ciekawych, którzy słyszeli gdy to mówił, zagadywali go zaraz i prosili by opowiedzial, jak odbyły cesarza na kolonii Kandydzie.

 

Stary, po krótkim namyśle, gdy westchnał, tak opowiadał:

 

Szczęśliwe oczy, które patrzały na to com widział. Dnia 21 maja, mniej więcej w pół do trzeciej, ujrzałem w niezliczonym tłumie na Alto da Glória wjeżdżaiącego w pięknej karecie cesarza z cesarzową. Okrzykom radości i  entuzjazmowi tłumu nie było miary. Wszystko co zyło, witało cesarza.

 

Wolni i niewolnicy, rodowici Brazylianie i nie dawno co przybyli obcokrajowcy, wydawali okrzyki powitania i cisnęli się do powozu najdostojniejszych gósci, by zobaczyć ukochane twarze monarchy i monarchini, sławnych dobroci serc.

 

Władze, korporacje,towarzystwa zblizały sie do cesarza z cesarzową, którzy wysiadłszy z karety na praca 19 de Dezembro, szli pieszo do środka miasta. Wszyscy składali im hołdy poddaństwa i największego szacunku.

 

Ale najpiękniej wyglądala grupa 21  biało ubranych dziewcząt więcej niź połowa polskich, z których każda miała w ręku chorągiewkę z nazwą kolonii, wypisaną wielkimi literami. Wymachiwały radośnie chorągiewkami i witały parę cesarską. Były to kolonie: Tomás Coelho, Lamenha, Riviere, Santo Inácio, Nowa Tyrol, Murici, Santa Cândida, Abranches, Orleans, Alfredo Chaves, Antonio Rebouças, Dona Augusta, Inspetor Carvalho, Venâncio, Zacarias, Argelina, Dom Pedro, Dantas, São João Batista,Dr. Araujo i Santa Felicidade.

 

D. Pedro II znany był ze swej nadzwyczajnej prostoty w obejściu, co zjednywało mu wielkie przywiazanie u poddadanych.

 

Na trzeci dzień, dnia 23 maja przed południem przybył cesarz z cesarzową powozem w otoczeniu dostojników do Kandydy. Na Barro Alto wystawili mu koloniści piękną bramę powitalną z napisami głoszącymi radość lojalność do kraju i monarchy.

Napisy były bardzo piękne. Wykonał je Anglik Frederico Fowler, który miał wielki sklep na Bacacheri w spółce z Anglikiem Felipe Tade.

 

Przed bramą powitała cesarza pięknie uformowana piesza bandeira polska, złożona z samych kolonistów, którym przewodził Andrzej Walecki.

 

Walecki, chłop przystojny,weteran z trzech wojen pruskich, ubrany w zieloną kurtkę, w zielonym kapeluszu, bo w kraju był dozorcą pruskich wyszedł z szeregu i przyklęknąwszy na jedną nogę, chciał przemówić do cesarza.

 

Ale cesarz, który wysiadł był już z powozu, dał mu znak, by nie klękał i przystąpiwszy doń powieedział: Nie klękaj przede mną, gdyż jestem takim samym człowiekiem jak ty.

 

Wiem, że w Europie klękają przed królami i cesarzami, ale to bałwochwalstwo. przed nikim nie powinno się klękać, jeno przed Bogiem.

 

Dawszy mu taką naukę, spojrzał na jego błyszczące medale i krzyże i rzekł: Widzę, że dzielny rycerz z ciebie.

 

Na to Walecki ośmielony mową cesarza, wygłosił niedługą orację w języku niemiecki, gdyż cesarz rozumiał po niemiecku a Waleki portugalsku mówił słabo.

 

Po przywitaniu i oddaniu przez kolonistów hucznej salwy z dubeltówek i jednorurek, które nieśli na ramionach,cesarz wsiadł do powozu i cały orszak ruszył w pochód ku  Kandydzie.

 

Koloniści pod komendą Waleckiego szli w piękni e sformowanych szeregach po obu stronach powozu. Cesarz, władze i cała komitywa jechały wraz z maszerującymi.

 

Pięknie szli koloniści, drobnym paradnym krokiem, jakim maszerują żołniere w Europie w czasie wielkich uroczystości. Wyuczył ich dobrze Walecki.

 

Co sto metrów mniej więcej na dany znak przez Waleckiego podnosili głośne Viva o imperador, viva a imperatriz! Viva o Brasil! i dawali salwy najpierw z jednej lufy dubeltówek, zaraz potem z jednorurek a kończyli znów tęgimi strzałami z drugiej lufy dubeltówek.

 

Pięknie był słyszeć i patrzeć, gdy to czynili, czego dowodem, że cesarz zadowolony ich sprawnościa i porządkiem za każda salwą wychylał głowe z powozu i dziękował kolonistom za dowód miłości i uwielbienia.

 

Tak idąc doszli do małej kapliczki przed Kandydą, oddalonej od kościoła jakich 400 metrów. Tu czekała na monarchę piękna procesja z chorągwiami urządzona przez proboszcza parafii. Z procesją było mnóstwo ludu, prawie wszystko co żyło na kolonii.

 

Cesarz z cesarzową wysiedli znów z powozu i odebrawszy hołdy od duchownej władzy kolonii, ruszyli pieszo aż do samego kościoła. A Walecki, nabijając ciągle broń palną, nie przestawał wiwatować ze swoimi aż pod same mury kościoła.

 

Takiej parady nigdy jeszcze w Kurytybie nie było.

 

Po wysłuchaniu nabożeństwa w kościele zaprosili koloniści cesarza na chleb i sól do najzamożniejszego z nich, do Franciszka Wosia.

 

Woś przyjal cesarza i cesarzową, czym chata bogata. Postawił na stół bochen dobrze upieczonego żytniego hleba, solniczkę ze solą a przy nich tłuszcz ziemi, ękatą faseczkę świeżego masła i gomułkę odstałego tłustego sera.

 

Cesarz spojrzał po stole i uśmiechając się zasiadł, by spróbować darów ziemi na nowej polskiej kolonii.

Posmarował kromkę chleba masłem, nałożył serem i przekąsiwszy kilka razy, zwrócił się do obecnych,którzy patrzali nań jak w słońce i rzekł:

 

Anim się spodziewał, żeby były taksmaczne. Takiego chleba i masła nawet w Rio de Janeiro nie jadłem. A co za wyborny serek!

 

Ucieszony Woś skłonił się cesarzowi i zapytał czyby nie spróbował piwa jego domowego wyrobu.

 

A przynieś! – powiedział cesarz.

 

Gdy mu nałano szklankę, kosztował i pochwalił, że wcale nie złe. Poczy zajaał dalej żytni chleb z masłem i serem, aż w końcu poprosił o kieliszek “paraty”.

 

Paraty? Co to jest? spojrzeli koloniści po sobie nie wiedząc co by to było.

 

Wybawił ich z zakłopotania pewien dygnitarz z komitywy cesarskiej, który wytłumaczył im, że paraty jest to samo co cacha;a czy wódka z trzciny cukrowej.

 

Podano natychmiast kieliszek wódki, który cesarz wychylił po spożyciu chleba z masłem i z serem.

 

Dobrześie się już zagospodarzyli, moi koloniści, rzekł cesarz do kolonistów, odwracając się od stołu. Niejeden miejski człowiek, gdyby skosztował waszego chleba i masła, zazdrościłby wam bytu.

 

A potem zwróciwszy się do Wosia, gospodarza domu, poprosił go by mu pokazał plony zebrane zeziemi przezeń uprawianej.

 

Uradowany Woś poprowadził natychmiast cesarza do stodoły. Była to przestronna szopa pełna snopów żyta,gdzie też były kukurydza, fiżon i inne produkty rolne.

 

Cesarz stanał przy snopkach, wyjał jeden kłos e snopa i potarłszy go w gafści, wyłuskał pękne, ciemne ziarna żyta,

 

A jak wy to wydobywacie z kłosów. Macie do tego niaszyny? zapytał cesarz.

Bardzo łatwo, Wasza Cesarska Mość, odpowiedział Woś. Skinął na kolonistów i ci oczyścili w mig miejsce w szopie. Rzucili cztery snopy na podłogę, porwali za cepy i wywijając i bijąc cepami, w kilka minut wyłuszyli sporą miarkę zarna z kłosów.

 

Gdy skończyli podał Woś cesarzowi garść wymłóconego żyta.

 

Pięknie! – zawołal cesarz. Ale jak je oczyszczacie z plewy?

 

Na to wział Woś przetak, nabrał sporo żyta i stanąwszy w miejscu, gdzie był przewiew powietrza, podniósł przetak wysoko w górę i potrząsając nim pod wiatr opuszczał ziarna w dół.

Ziarna spadały w dół a pewy odlatywały na boki unoszone powiewem powietrza. Tak sprawnie to czynił, że po dwukrotnym przewianiu podał cesarzowi w przetaku ziarna oczyszczone z plewy.

Doskonale! – pochwalił cesarz. Widzę, że jesteście przemyślni i potraficie radzić sobie we wszystkim.

 

Potem cesary oglądał jesycye to i owo, wzpztzwał o różne ryecyz, ale że dostojnicz, któryz go otacyali, naglili do powrotu, grożąc, że yybliża się desycy i burya, pożegnał kolonistów i odjechał do Kurztyby.

kalendarz02

Odtąd koloniści na Kandzdyie stali się najlepsyzmi młockaryami w Paranie. Co ciekawsye, że nailepiej młócą kobietz i dyiewcyęta. Gdz na kolonii zbiorą żyto, chodzą po zamożniejsyzch gospodaryach we czwórkę i kontraktują młóckę i odwiewanie, które wzkonują z wielką zręcynością, syzbko i dokładnie.

 

Cesary odwiedyił też kolonię Abranches. Jechał z cesaryową powoyem pryz asyście licynzch dzgnitaryz aż do São Lourenço.

 

W São Lourenço cyekała nań procesja kościelna z księdyem proboszczem na czele i delegacja najwybitniejszych obywateli y okolicy, jako też hufiec biało ubranzch dyiewcząt z kwiatami w kosyykach.

 

Cesarz wysiadł y powoyu i po pryzwitaniu i odebraniu hołdu, syedł piesyo wray y cesaryową, aż do kościoła w Abranches. Pryey całą drogę dziewczęta sypały mu kwiaty pod nogi a dobry monarcha tak samo przez całą drogę, z koszów które niesiono obok niego, rzucał garściami miedż i srebro między tłumz.

 

W kosciele wysłuchał Mszy św poczym bzł na cbiedzie u proboszcza. Po obiedyie rozniawiał z kolonistami i wypytawszy ich o wiele ryeczy, pozegnał wszystkich i odjechał do Kurytyby.

 

Takie to były czasy i takim był sławny monarcha nasy Dom Pedro II. Tak kończył opowiadanie stary Włtos i dodawał, że dyiś wszystko sie yepsuło, dobre cyasy na świat nie wrócą.

PINIOR

FONTE:

PINIOR. Dom Pedro II, na Kandydzie  i w Abranches. Kalendarz Ludu. Curitiba, 1964, p. 84 a 88.

 

0 respostas

Deixe uma resposta

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Deixe uma resposta

O seu endereço de e-mail não será publicado. Campos obrigatórios são marcados com *